poniedziałek, 1 stycznia 2018

Recenzja: „Spektrum. Leonidy” Nanna Foss

 

„Spektrum. Leonidy” to ostatnia książka, którą przeczytałam w roku 2017. Na początku obawiałam się, że ze względu na jej gabaryty (ponad 500!) skończę ją czytać dopiero w pierwszym tygodniu stycznia, jednak czytało mi się ją tak lekko i szybko, że zajęło mi to zaledwie dwa dni.  Pomimo intrygującego opisu, nie miałam wobec niej wysokich oczekiwań, przede wszystkim dlatego, że wydawało mi się, że jest skierowana głównie do młodszych czytelników. Na plus przemawiał jednak fakt, że została napisana przez skandynawską pisarkę, a Skandynawom nie można odmówić lekkiego pióra i ciekawych pomysłów. Czy Nanna Foss spełniła moje oczekiwania?


Emi jest zwykłą, niewyróżniającą się niczym szczególnym piętnastolatką. Pochodzi z licznej rodziny, ma bardzo wąskie grono przyjaciół, dobrze się uczy i jest obiektem drwin szkolnych prześladowców. Wszystko zmienia się, gdy pewnego razu uliczna żebraczka zapowiada nadejście horror vacui. Emi zaczynają nawiedzać przedziwne koszmary, a w jednym z nich uczestniczy tajemniczy chłopak. Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy wyśniony chłopak i jego siostra bliźniaczka przenoszą się do szkoły dziewczyny, a losy obcych sobie osób zostają związane przez moc pewnego urządzenia.




Czego się spodziewałam? Młodzieżowego romansu z wątkami fantastycznymi. Co dostałam? Naprawdę interesującą młodzieżówkę fantastyczną! Pomimo, że pierwszy tom trylogii opisuje zaledwie kilka dni z życia Emi, nie czułam się znudzona tempem akcji. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że ciągle coś się dzieje i jeszcze tyle jest do odkrycia! Wiem, że dla wielu długie opisy oraz wstawki z dziedziny fizyki i astronomii mogłyby być nużące, jednak ja zabrałam się za tę książkę w dobrym czytelniczym momencie i zupełnie mi to nie zawadzało. Styl pisania autorki sprawił, że bardzo lekko i przyjemnie się czytało i nawet nie zauważyłam, kiedy przeleciałam przez pół tysiąca stron. 

Zazwyczaj nie przepadam za młodzieżówkami z powodu języka, jaki używają bohaterowie. Dlatego między innymi mam opór przed czytaniem Ricka Riordana, ponieważ aż mnie wykrzywia sposób w jaki tworzy on dialogi pomiędzy nastolatkami. W „Leonidach” słownictwo również jest bardzo młodzieżowe, dostosowane do wieku bohaterów, zapewne z powodu narracji pierwszoosobowej - podczas lektury siedzimy w głowie piętnastoletniej Emi. Przez pierwsze dwa rozdziały miałam pewne opory przed zaakceptowaniem takiego „luzackiego” stylu pisania, jednak w pewnym momencie coś kliknęło i zupełnie przestało mi to przeszkadzać, ba! nawet zaczęło sprawiać mi to przyjemność („superdziobak” i „Ja pitolę!” to moi faworyci)! Jednak ktoś, kto jest tak drażliwy na tym punkcie jak ja, może mieć nie lada wyzwanie podczas lektury. 


Jeśli chodzi o samych bohaterów, autorka naprawdę się postarała o różnorodność. Najbliżsi przyjaciele Emi - bracia Linus i Alban - bardzo szybko skradli moje serce, jednak problem pojawił się, gdy na scenę wkroczył nasz „bad boy” Noa. Wątpię, by intencją Foss było wykreowanie wkurzającego dupka, ale widzę, że wiele osób podziela moją opinię. Noa jest nieznośny, jednak jestem w stanie mu to wybaczyć, ponieważ ma piętnaście lat i prawdopodobnie trudną historię, o której na pewno dowiemy się więcej w następnych tomach. Poza tym niektóre postacie są dość stereotypowe - m.in. klasowy bezmózgi osiłek czy zimna niczym lód piękność - jednak na szczęście nie odebrało mi to przyjemności z lektury. Co ciekawe, jest to pierwsza książka, którą czytałam, a w której jednym z głównych bohaterów okazał się niewidomy nastolatek. Duży plus dla Foss!

Co jeszcze mogę dodać? Bardzo lubię fantastykę i często po nią sięgam, dlatego byłam mile zaskoczona tym powiewem świeżości. Nanna Foss miała oryginalny pomysł na stworzenie interesującej fabuły, która nie jest kalką większości powieści tego gatunku. To prawda, że na pewno największą przyjemność odniosą młodsi czytelnicy, ale i ci starsi zapewne docenią pomysł autorki. Pozostaje nam tylko czekać na kolejne tomy! 

Astrofizyka, podróże w czasie i moce nie z tej ziemi?! Jestem na tak!


A czy wy już byliście świadkami deszczu leonidów?


Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Driada oraz  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz